wtorek, 4 września 2018

Pierwsza lekcja - czyli między dopaminą a kortyzolem

"Między dopaminą a kortyzolem" to spotkanie warsztatowe Budzących się szkół, podczas którego uczyliśmy się, jak rozpocząć pierwszą lekcję.


 Dlaczego nie miałam wątpliwości? Bo pierwsze pięć minut szkolenia przekonało mnie, że moje przemyślenia są słuszne. Ale po kolei.
3 panie, które prowadziły warsztaty, na początku stanęły na środku sali wyprostowane jakby połknęły kij od szczotki. Twardym, stanowczym głosem pierwsza z nich zaczęła do nas mówić, że nie wolno nam - uczestnikom kursu  odzywać się, kiedy ona nie pozwoli, że nie będzie przerwy, bo materiału jest dużo a czasu mało i  że na warsztatach będziemy pracować wyłącznie w parach.  
Zapadła cisza.
Nagle odezwała się wyprostowana druga z pań i równie szorstko powiedziała, że kiedy ona mówi, mamy na nią patrzeć,  kiedy my chcemy coś powiedzieć, to mamy się zgłosić( lewa ręka w górę!) i to ona zdecyduje, kiedy odda nam głos. Zwróciła też uwagę, że musimy mieć przy sobie pisaki i nie wątpi, że je mamy,  bo przecież wiemy,na czym warsztaty mają polegać. Nie wyobraża więc sobie, byśmy przyszli nieprzygotowani  do zajęć.
Cisza... 
Aha! ... Śmiech! O Boższe!  Śmiech!
Trzecia   z pań podobnie jak dwie pierwsze opowiedziała o swoich wymaganiach - styl wypowiedzi był podobny do wypowiedzi wcześniejszych. Zaczynały się od słów: " Kiedy ja mówię..."
Śmiech , ten przez przez łzy też!
Potem panie usiadły,i już  rozluźnione i uśmiechnięte zapytały, jak się czuliśmy? 
Jak? Okropnie! 
Tak właśnie czują się nasi uczniowie, gdy na pierwszej lekcji słuchają PZO i naszych wymaganiach. Pomyślmy czasem o maluchach, uczniach  młodszych, którzy od lipca  spacerują w domu z plecakiem na plecach, a my  już pierwszego dnia wylewamy im się kubeł zimnej wody na głowę. 
A przecież można inaczej!
Klasy , które uczę pierwszy raz ( kl. IV),  przywitałam w tym roku  rysunkiem na tablicy. Miałam też przygotowane rysunki na kartce, ale nie zdążyłam ich wykorzystać. Dziś żałuję. 


Przedstawiając się, opowiadałam o sobie, mówiłam nie tylko o tym, co było już napisane na tablicy, ale i o wielu innych rzeczach. Potem była zabawa: Sto pytań do... nauczyciela. Na szczęście aż 100 pytań nie było. 
Dzieciaki zwróciły uwagę na napisany na tablicy cel - dwóch uczniów podjęło rękawicę! Chcą przeczytać więcej książek niż ja. Pod koniec roku się okaże czy dadzą radę!  Trzymam za nich kciuki!
Druga część zajęć, to przedstawienie się uczniów - mogli wzorować się na mojej notatce ( "Ojej, a ja nie umiem! ) albo mogli zrobić całkowice inną. Prace były różne.
Dużo dowiedziałam się o moich dzieciakach, wiem też , kto już wie, jak można notować, kto jeszcze tego nie umie. Dzięki temu  łatwiej mi będzie wprowadzić OKzeszyt.
Lekcję uważam za udaną,myślę, że dzieciaczki były zadowolone, bo po lekcji zaczęły się przytulać. Szkoda, że nie mam zdjęć zdziwionych i uśmiechniętych tym widokiem   rodziców.

Dla starszych klas przygotowałam list. Każdy czytał go indywidualnie. To w nim były zawarte zasady pracy na lekcji, a w zeszycie niektórych uczniów pojawiły się od razu notatki wizualne. I o t chodziło!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Być jak Zawisza Czarny

Lekcja przeznaczyłam  dla uczniów klasy VI. Opowiadanie Ewy Nowackiej stało się  pretekstem do zapoznania uczniów ze związkami frazeologi...